Tak
się złożyło, iż pierwszy z moich wpisów poświęcony
będzie tematowi nowej ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych,
która weszła w życie około dwóch tygodni temu. Wielu
osób zainteresowanych przyłączeniem się do PZD (Polski
Związek Działkowców) zastanawia się, czy zmiany przyniosą
coś dobrego. Co zatem wprowadza nowa ustawa? Otóż po
pierwsze PZD zostanie przekształcone w stowarzyszenie. Stworzenie
nowej ustawy jest efektem wątpliwości Trybunału Konstytucyjnego co
do dotychczasowej formy tej organizacji, która, jak wiemy ma
już kilkadziesiąt lat i powołana została za czasów
poprzedniego ustroju politycznego. Zgodnie z tym, co uchwalono, PZD
ma się przekształcić w stowarzyszenie.
Ponadto
związek ma stracić monopol na zarządzanie ogródkami
działkowymi. Członkowie poszczególnych ogrodów mają
rok na podjęcie decyzji, czy pozostają w jego ramach, czy się
odłączają i zakładają swoje własne małe stowarzyszenie. Od
razu zauważyć można jeden minus tego zapisu. Ustawa określa czas,
w którym działkowicze mają podjąć decyzję. Zatem przyszli
użytkownicy, którzy pojawią się za rok czy dwa, nie będą
mieli już takiej możliwości.
Dalie na moim balkonie w centrum Wrocławia |
Odłączać
się zatem czy nie? Od dawien dawna wielu działkowiczów
narzeka na PZD i istniejące zarządy. Uważają, że zarządzanie
nie jest przejrzyste. Nie wiem, jak to wygląda w innych miastach, a
u nas we Wrocławiu z rzadka mam okazję kontaktu z Zarządem
Głównym. Z osobistego doświadczenia wiem, że to na
najniższym szczeblu zarządzania mogą występować pewne
niejasności, a w praktyce wynika to zazwyczaj z tego, iż pojedyncze
małe ogrody nie posiadają kont bankowych i stron internetowych, a
przedstawiciele lokalnych władz urzędują w jakimś baraku przez
dwie godziny tygodniowo i to tylko od maja do czerwca. Dodam, że - z
tego, co wiem - nikt nie otrzymuje żadnych gratyfikacji finansowych
z samego tytułu bycia gospodarzem czy prezesem ogrodu. Diety zwykle
wypłacane są w tego typu organizacjach jedynie za godziny spędzone
na obradach. Druga kwestia, iż działkowicze często nie chcą
zaangażować się w kwestie administracyjne i unikają zebrań.
Kiedyś jedna z działkowiczek narzekała, że w czasie obrad
członkowie Zarządu raczyli się trunkami wysokoprocentowymi i w
związku z tym nie miała ochoty brać udziału w spotkaniu. Wcale
jej się nie dziwię. Pewnie nie składałabym skargi w takiej
sytuacji, bo to raczej jedynie wzbudziłoby niechęć wobec mojej
osoby, jednak zaangażowałabym się w aktywizację reszty
działkowiczów i w trakcie następnych wyborów dołożyła
wszelkich starań, aby wybrać właściwe osoby. Problem w tym, że
zazwyczaj nie ma kogo powołać do zarządu, bo niewiele osób
chce się angażować w opiekę nad działkami. W każdym razie mam
nadzieję, że sytuacje głęboko patologiczne zdarzają się
nieczęsto.
Jakie
są zaś powody, aby się nie odłączać? Osobiście uważam, że
nie jest to dobre rozwiązanie ze względu na czyhające
niebezpieczeństwa. W przypadku dążeń gminy do likwidacji ogrodu,
np. pod wpływem nacisków deweloperów czy innych
wpływowych gigantów mających chrapkę na dany kawałek
gruntu, nieduża organizacja będzie znajdować się w gorszej
sytuacji niż ogród podlegający pod PZD, które jest
silną organizacją z dobrym zapleczem prawnym. Być może nowa
ustawa zabezpiecza interesy działkowiczów na tyle, iż nie
trzeba się obawiać, lecz niestety nie przekonamy się o tym w
przeciągu jednego roku. Przynajmniej nie w praktyce.
Kolejna
sprawa - dla mnie chyba najważniejsza - to zapis o tworzeniu nowego
ogrodu w sytuacji likwidacji starego. Dotychczas w takim przypadku
działkowicze mogli liczyć jedynie na odszkodowanie za altankę i
nasadzenie. Jeśli to prawda, że będzie się powoływać nowe
ogrody to bardzo dobrze! U nas we Wrocławiu prezydent Dutkiewicz
chciałby podobno zlikwidować wszystkie działki w obrębie miasta.
Rozumiem argumenty, które za tym przemawiają, jednak jestem
zwolennikiem miejskich ogrodów i mam nadzieję, że z pomocą
nowej ustawy przetrwają. Należy pamiętać, że ogrody działkowe
to nie jest jedynie relikt PRLu. We wrześniu minionego roku Zakład
Geografii Kompleksowej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
zorganizował międzynarodową konferencję zatytułowaną „Urban
Allotment Gardens in European Cities - Future, Challenges and Lessons
Learned” (Miejskie ogrody działkowe w miastach europejskich...).
Badacze poruszali m. in. kwestie roli społecznej miejskich ogródków
działkowych, a także ich wartości ekologicznej. Mam nadzieję, iż
niebawem ukaże się pokonferencyjna publikacja na ten temat.
Zeszłoroczne pomidory |
Póki
co polecam film The Homegrown Revolution (nakręcony przez Path to
Freedom) na temat miejskiego ogrodu prowadzonego przez rodzinę
Dervaes. To niezwykły i bardzo inspirujący dokument, który
pokazuje, jak można niemalże uniezależnić się od zakupów
spożywczych, mimo iż mieszka się w mieście posiadając niewielki
areał ziemi. Oczywiście Pasadena jest w Kalifornii, gdzie
temperatury i ilość słońca są zupełnie różne niż w
Polsce. Dodam jednak, że tegorocznej zimy było na tyle ciepło, iż
w szklarni można było aż do styczniowych mrozów hodować
brukselkę, jarmuż, szpinak, sałatę, marchewkę itd.
Wracając
jednak do ustawy, nie będziemy płacić podatku od gruntu,
jak wcześniej zapowiadano. Małżonkowie, konkubenci i w
ogóle członkowie rodziny będą dziedziczyć ogródek -
czyli tak samo jak wcześniej - jednak zostały określone
nieprzekraczalne terminy, do kiedy muszą zgłosić się do
stowarzyszenia zarządzającego danym ogrodem i uregulować sprawę.,
m. in. zostać jego członkiem.
Zeszłoroczne pomidory uprawiane na tarasie mojego bloku |
Co
do mojej historii z PZD, to wychowałam się krążąc między
działką Rodziców a działką Dziadka, które położone
były na Wyspie Puckiej w Szczecinie. Spędzaliśmy tam wiele
letnich weekendów i majówkę. W sobotę ciężka praca,
a w niedzielę rekreacja. Praca dotyczyła przede wszystkim Rodziców,
bo my dzieciaki spędzałyśmy wiele czasu na zabawie, także na
terenach otaczających działkę, które oddzielały ogrody od
Odry. Robiliśmy sobie łuki i bawiliśmy się w nadrzecznych
zaroślach.
Wizyta na naszej działce na Wyspie Puckiej w Szczecinie, na zdjęciu ja i mój Brat |
Innym
regularnie przez nas odwiedzanym miejscem było Wielkie Pole obok
Stryszowa (Małopolska), skąd pochodzą moi Dziadkowie od strony Mamy. Tamtejsza rodzina do dziś para się rolnictwem. Ja zaś z
nostalgią wspominam każde wakacje spędzone w małym gospodarstwie
siostry mojej Babci, cioci Józi, która nigdy nie wyszła
za mąż i zakończyła swoje niezwykłe dzieje żyjąc z
sympatycznym kundelkiem Reksiem i krową, której imienia nie
pamiętam. Kiedy byłam w podstawówce marzyło mi się, aby po
jej zakończeniu przeprowadzić się do cioci i wszystkiego od niej
nauczyć. Chciałam od jesieni do wiosny dojeżdżać do szkoły, a
resztę czasu spędzać obcując z Matką Ziemią.
Ciocia Józia, Mama i ja - Wielkie Pole k. Stryszowa |
Ciocia
odeszła w latach 90., a jej góralska chałupa z bali i
otaczające ją pola zostały kilka lat temu sprzedana. Podobny los
spotkał ogród moich Rodziców w Szczecinie ja sama zaś
od lat mieszkam we Wrocławiu i jestem członkiem tutejszego okręgu
PZD. Na razie już po raz po raz drugi zmieniam działkę w
związku z przeprowadzką. Obecnie zdecydowałam się na ogródek
za oknem mojego nowego mieszkania. Tym razem nie jest to miejsce
wynajmowane, więc raczej dłużej tu zabawię. W międzyczasie
mieszkałam też przez około dwa lata w górach w Rudawach
Janowickich, gdzie pomagałam w prowadzeniu ogrodu moich przyjaciół.
Czasem tam wracam i wtedy spędzamy czas w pieląc w polu i
rozmawiając.
Na razie właściwie nie uprawiam działki, a jedynie zbieram owoce i koszę trawę. Warzywa natomiast hoduję na tarasie w bloku w okolicy Aquaparku. Tak przynajmniej było w zeszłym roku. W tym zaś być może część upraw przeniosę na swoją nową działkę, która położona jest obok naszego nowego mieszkania. Wszystko zależy, na kiedy przypadnie przeprowadzka.
Sałaty hodowane w butelkach po wodzie mineralnej |
Drzewko, które wyrosło z przytarganego spod śmietnika suchego drewnianego badyla z korzeniami |